Atomowa kolonizacja

Polacy kochają USA, tylko czy ze wzajemnością? Polscy politycy od lewego do prawego powtarzają, że elektrownia jądrowa w Lubiatowie-Kopalinie zbudowana w amerykańskiej technologii AP1000 będzie jak kolejna baza wojskowa USA i wzmacnia nasz skrajnie asymetryczny sojusz. W mojej ocenie projekt ten nie będzie geopolitycznie zakotwiczać Amerykanów w Polsce, a nas może wystawiać na długofalowe ryzyka, dlatego trzeba podchodzić do niego możliwie komercyjnie i asertywnie.

Po pierwsze, w kontekście wyścigu zbrojeń i potencjalnej wojny Rosji z NATO (albo USA z Chinami), inwestycja o wartości kilkudziesięciu mld $ jest po prostu mała z perspektywy USA, a do tego większość transferów finansowych odbędzie się już kilka lat po rozpoczęciu budowy. CapEx naszego projektu (załóżmy 3x ~$10B) to mniej więcej połowa pomocy dla Ukrainy ($60B), którą obecnie Republikanie blokują w Kongresie [link]. Amerykańską awersję do długoterminowego ryzyka podkreśla konsekwentne odmawianie objęcia znaczących udziałów w naszym projekcie [link]. Na tym w zasadzie mógłbym zakończyć niniejszy post... ale dla nieprzekonanych mam więcej argumentów.

Po drugie, paliwo jądrowe jest tanie (~$10 / MWh = ~$10M / TWh [link]), więc dostarczanie go do elektrowni przez kolejne 60-80 lat też nie będzie silnym bodźcem do obrony polskiego przyczółka. Z drugiej strony, jeżeli nie będziemy produkować paliwa jądrowego w Polsce, to Amerykanie mogą wykorzystywać nasze uzależnienie od ich technologii do szantażu politycznego. Paliwo jądrowe jest wysoce zoptymalizowane przez dostawców pod konkretne modele reaktorów, a proces zmiany dostawcy długi i problematyczny, co widzimy na przykładzie reaktorów VVER [link].

Po trzecie, w projekcie nie ma żadnej tajemnej technologii, którą trzeba chronić przed znalezieniem się we wrażych rękach. Westinghouse wyeksportował reaktor AP1000 do Chin kilkanaście lat temu [link], a Chińczycy na jego bazie od tego czasu rozwinęli swojego następcę CAP1000 [link]. Hipotetycznie, gdyby Rosjanie zajęli naszą elektrownię, to Chińczycy mogliby im wyprodukować paliwo do niej, jeżeli Rosjanie w inny sposób już nie posiedli tych informacji. Obszerną specyfikację reaktora AP1000 - poza kluczowymi szczegółami - można zresztą znaleźć na stronie NRC [link].

Po czwarte, wbrew antyatomowemu FUD-owi, komercyjny reaktor LWR, świeże czy zużyte paliwo do niego, nie mają żadnego znaczenia w kontekście produkcji broni jądrowej i są na nic nieprzydatne ani nam, ani Rosjanom, ani Amerykanom do czegokolwiek poza produkcją elektryczności. Oni mają swoje dużo lepsze zabawki. Nie posiadamy i nie zanosi się, że będziemy mieć know-how z zakresu fizyki i inżynierii jądrowej, który ktoś chciałby posiąść. Jednak, gdybyśmy chcieli rozwijać technologie w zakresie wzbogacania uranu i reprocessingu paliwa, to są to działalności, które mogą (nie muszą) prowadzić do proliferacji broni jądrowej i Amerykanie będą próbować je ograniczać, jak to robili w przypadku Korei Płd. [link]. Bardzo wygodne jest dbanie o nieproliferację broni jądrowej, kiedy posiada się kilka tysięcy głowic atomowych, także mogą to być zakamuflowane cyniczne i monopolistyczne praktyki.

Po piąte, z militarnego punktu widzenia każda elektrownia jądrowa będzie tylko problemem. Ryzyko uwolnienia substancji radioaktywnych jest niskie, ale nie zerowe, a zwłaszcza w sytuacji, kiedy ktoś ma intencję do tego doprowadzić, bądź wiarygodnie stwarza pozory, że to chce uczynić. Putin mógłby rozwalić ukraińskie elektrownie jądrowe rakietami powodując kontaminację lokalną i regionalną, której posprzątanie kosztowałoby setki mld $ per elektrownia. Nie robi tego nie z braku technicznej możliwości, tylko 1) to mu się nie opłaci, jeżeli planuje zająć całą Ukrainę, 2) trudno byłoby przewidzieć reakcję świata na taki incydent oraz 3) mógłby poważnie zaszkodzić biznesowi Rosatomu. Jednocześnie w Zaporoskiej EJ stwarza wiarygodne pozory, że ma intencję doprowadzić do termicznego uszkodzenia, bądź stopienia przynajmniej jednego rdzenia reaktora, który jest utrzymywany w stanie gorącego wyłączenia [link].

Po szóste, nie jest jasne, jak długo Polska i USA będą po tej samej stronie cywilizacyjnej barykady. Lekcją dla nas powinny być stosunki Korea-Płd. vs USA. Przez 60 lat USA pomagały rozwijać przemysł jądrowy Korei, ale ograniczając go nieco pod względem ryzyka proliferacji i czerpiąc korzyści z transferów technologicznych [link1link2]. Korea stała się jednym z niewielu krajów sprawnie budującym elektrownie jądrowe. Wtem, Trump beszta sojusznika i wyrzuca cały ten dorobek do kosza [link]. Przy próbie uwolnienia się od amerykańskiej własności intelektualnej, KEPCO i KHNP zostały pozwane przez Westinghouse'a, obecnie spór jest na etapie arbitrażu [link]. W polskim wątku tej sprawy, prezes Westinghouse'a nazwał projekt koreańskiego atomu w Pątnowie "wirtualnym" [link] i próbował wymóc na nas porzucenie go takimi słowami: "Nie jestem sobie w stanie wyobrazić sytuacji, w której kraj taki jak Polska, realizujący zasady państwa prawa, mógłby rozważać ofertę naruszającą prawa własności intelektualnej."

Po siódme, o ile rząd USA sprawuje polityczną kontrolę nad Westinghousem w zakresie nieproliferacji [link], to Westinghouse jest korporacją, która rządzi się swoimi prerogatywami i robienie jej dobrze nie musi przekładać się na polityczne wpływy w rządzie USA. Obecnie Westinghouse ma wartość jedynie około $8 mld i jest w rękach kanadyjskich - funduszu Brookfield Renewable Partners (51%) oraz producenta uranu Cameco (49%) [link]. Ponadto cieniem kładzie się próba transferu technologii jądrowej do Arabii Saudyjskiej przez wybitnie nieciekawą ekipę Trumpa [link], co być może się udało [link]. 

Podsumowując, nie należy robić sobie nadziei, że przepłacanie za amerykański atom w Polsce znacząco zwiększy nasze bezpieczeństwo geopolityczne. To oczywiście nie powstrzyma Westinghouse'a, Bechtela i rządu USA przed stwarzaniem pozorów, że jest odwrotnie, bo mają interes dokładnie przeciwny od naszego - aby jak najwięcej na nas zarobić, transferując jak najmniej technologii i jak najbardziej uzależniając technologicznie. Powinniśmy asertywnie sprzeciwiać się takiej kolonizacji i dbać o efektywność ekonomiczną, włącznie z możliwością zmiany dostawcy technologii. Potrzebujemy atomu, ale nie za każdą cenę. Szkoda, że polska debata o atomie jest powierzchowna i sprowadza się głównie do pozycjonowania względem Niemiec lub Zielonych.

Znajdą się tacy, którzy z desperacji wytransferowaliby miliardy przyjaciołom Amerykanom, bo nie ma alternatywy. Otóż, już współpracujemy z USA w gazie LNG ("molecules of freedom") i możemy rozszerzyć tę współpracę na inne pola energetyki odnawialnej i magazynów energii. Jeżeli nie ma możliwości budowy AP1000 w Lubiatowie-Kopalinie bez tragifarsy ekonomicznej, to w mojej ocenie lepiej byłoby jednak przeznaczyć te środki na prawdziwą infrastrukturę militarną i poczekać, aż przemysł jądrowy się ogarnie, czego mu szczerze życzę.

Przypomnijmy sobie jeszcze, dlaczego Westinghouse zbankrutował w 2017 r. i nie buduje obecnie żadnego reaktora w USA ani Europie. Firma rozpoczęła dwa amerykańskie projekty po dwa reaktory AP1000 w elektrowniach Vogtle i V.C. Summer, jednak nie potrafiła ich dowieźć. Początkowy koszt miał wynieść odpowiednio $10B i $14B, a skończyło się na $35B i $25B [link]. Budowę reaktorów V.C. Summer anulowano, zostawiając podatników z miliardami do spłaty za dziurę w ziemi, bo oba projekty były mocno subsydiowane. Zapadły wyroki więzienia [link]. Czekam, aż ktoś mi wytłumaczy, jak polscy podatnicy zostaną zabezpieczeni przed powtórką tego scenariusza.

Kwestia zaangażowania USA w nasze bezpieczeństwo zależy głównie od nich samych - czy chcą być krajem demokratycznym i czy bliżej im do Rosji niż do NATO i UE. Polska nigdy nie zaoferuje takich wpływów, surowców, technologii i łapówek, jak Rosja. Rozumiem, że Amerykanie i Europejczycy zostali skutecznie zniechęceni przez Putina do pomocy Ukrainie poprzez atom, ale w wydaniu wojskowym. Ze świadomością i nie bagatelizując kosztów społecznych oraz środowiskowych broni jądrowej, to ta forma energii z rozszczepiania jąder atomu daje bezpieczeństwo geopolityczne i odstraszanie, a nie jakaś produkcja prądu z kotła na uran.

Historia dostawców technologii jądrowych z Markard et al. (2020).

Projekty jądrowe nie mają szczęścia (1, 2, 4, 5, 7, 9). Źródło.

Komentarze